Pies andaluzyjski uznawany jest za jeden z najważniejszych filmów awangardy francuskiej. Nurt charakteryzował się między innymi tym, że jego twórcy pisali dzieła mając bardzo wysoką gorączkę czy zapożyczając motywy z własnych snów. To właśnie na snach Lusia Bunuela i Salvadora Dali bazuje film.
O fabule Psa andaluzyjskiego ciężko pisać. Jako takiej spójnej historii wydarzeń po prostu nie ma. Widz ogląda za to zlepek kilku scen, których jedynym spoiwem łączącym jest obecność bohaterów. I tak widzimy na przykład odciętą rękę trzymaną na sznurku, mrówki wychodzące z dłoni, mężczyznę ciągnącego dwa fortepiany, a nawet moment przecinania oka brzytwą - tu ostrzegam wrażliwszych widzów, to pierwsza scena filmu. Obraz jest niemy, trwa 15 minut i budzi niemałe emocje. Koło filmu ciężko jest przejść obojętnie, albo przestraszy, albo obrzydzi, albo zafascynuje.
To jeden z tych filmów, w których gra aktorów czy montaż schodzą na drugi plan. Liczą się surowe obrazy i ich wpływ na widza. Ciężko pisać o scenariuszu czy pomysłach twórców skoro sceny oparte są na snach.
Film ciężko jest zrozumieć, ale pytanie po co? Miał szokować 80 lat temu, szokuje i teraz. Przez swoją grę na odczuciach takich jak strach czy obrzydzenie zdaje się być ponadczasowy. To kwintesencja surrealizmu. Jeśli ktoś Was kiedyś poprosi o wytłumaczenie tej definicji, włączcie mu ten film.
PS. pozdrowienia dla Sary, która zaproponowała recenzję tej produkcji;)
PS. pozdrowienia dla Sary, która zaproponowała recenzję tej produkcji;)
Dla kogo: Dla fanów surrealizmu. Dla studentów filmoznawstwa.
Cytat filmu: Film niemy.
Moja ocena: Takich filmów podobno się nie ocenia;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz